środa, 23 listopada 2016

Zagubiona w czasie i przestrzeni

Gdzie jestem jak mnie nie ma?

W świecie. W Rumunii tak na przykład. Na zdjęciu taksydermiczny kwiatek z Muzeum Grigore Antipa w Bukareszcie.



Niestety obowiązki biorą górę i zamiast czytania dla przyjemności siedzę w górach publikacji.
Ale wracam, obiecuję.

niedziela, 30 października 2016

Anna Karnicka - "Paradoks Marionetki. Sprawa Klary B."

Najsmutniejsze jest to, że ta recenzja czekała na publikację kilka tygodni, bo co chwila coś mi wypadało. Wesela, wyjazdy, konferencje. Obawiam się, że terminowość nie będzie należała do cech tego bloga. Wstyd.

Jak wybieram książki do czytania? Jeżeli dzieło danego autora przypadło mi do gustu, zazwyczaj męczę temat dalej i wyszukuję inne jego tytuły; innym razem sprawdzę coś z listy bestsellerów (aczkolwiek do tego miana mam bardzo wiele zastrzeżeń); czasem odkurzę klasykę, a innym razem, z braku laku, gdy potrzebuję coś na już, na podróż, szukam interesującej okładki i sprawdzam czy opis też mnie zainteresuje. Inną grupą książek są te z polecenia, typu “Te, Anka, to jest dobre, spodoba Ci się”. Mniej-więcej w ten sposób wpadłam w objęcia Anny Karnickiej i jej “Paradoksu Marionetki”.



“Paradoks Marionetki. Sprawa Klary B.” jest debiutancką powieścią Anny Karnickiej i zapowiada się jako intrygujący początek serii młodzieżowej. Opowiada historię Martina Lubovica, fascynata teatru marionetek, kandydata na lalkarza osławionej Praskiej Szkoły Lalkarzy. Na samym wstępie poznajemy też tytułową Klarę Berg - jego najlepszą przyjaciółkę, twórczynię komiksu o Kocie i Ciastku, niezwykle istotnym w dalszej części powieści. Aby zarobić na swoją pierwszą marionetkę z prawdziwego zdarzenia Martin rozpoczyna pracę w tajemniczym antykwariacie nie mniej tajemniczej Petry Althan i jej siostrzenicy Canelle. Sprawa zagęszcza się jeszcze bardziej, gdy Klara zostaje zamordowana w niewyjaśnionych okolicznościach. Prawda o śmierci przyjaciółki jest ściśle związana z wymarzoną szkołą marionetkarzy…

Zakamarki fabuły odkrywają się przed nami w miarę czytania. Nie jest ona specjalnie skomplikowana, jednakże tajemnice i zwroty akcji podawane są w idealnych dawkach. Bardzo spodobało mi się ujęcie dwoistości świata i przenikania się sfery codzienności ze światami alternatywnymi/paranormalnymi. Książka nie robi z czytelnika idioty, całość jest spójna i logiczna. Oczywiście nie wszystkie wątki zostały wyjaśnione, ale to dopiero pierwsza część cyklu.



Jestem zachwycona mnogością postaci i tym jak zostały wykreowane. Nie mamy tutaj typowych charakterów czarno-białych. Poza oczywistymi protagonistami i antagonistami mamy wiele “szaraków”, których motywy działania nie zawsze są oczywiste i proste do odgadnięcia przy pierwszym zetknięciu. Cała obsada Praskiej Szkoły Lalkarzy tworzy wokół siebie aurę niepewności. Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Pierwsze wrażenie może być śmiertelną pomyłką.

Główny bohater z pierwotnej mamałygi, z biegiem czasu mężnieje, potrafi podejmować decyzje, ba, podejmować je szybko. Bohaterskość Martina nie jest nazbyt patetyczna, ale potrafi walczyć o swoich najbliższych. Nie mamy też do czynienia z kolejną zdolniachą, który ledwo czego się dotknie i już jest mistrzem swojego fachu. Nauka niesie ze sobą trud i praktykę.



Czytając cały czas na myśl przychodziły mi “Igrzyska Śmierci”. Choć oba tytuły niewiele mają ze sobą wspólnego pod względem fabuły czy postaci, to podczas lektury obu miałam bardzo podobne odczucia. Niepokój i wszechobecne niebezpieczeństwa, które czyhały na bohaterów dało się odczuć niemal realnie. Idealna doza grozy dla młodych czytelników.

“Paradoks…” to powieść młodzieżowa z wszystkimi jej atutami i mankamentami. Akcja jest wartka, nie ma przydługich monologów. To przygoda, dywagacje moralne, choć są obecne, nie grają głównej roli. Zwolennicy patetyzmu i samoudręczenia bohaterów obejdą się smakiem.Historia wciąga. Ja w zasadzie książkę skonsumowałam podczas jednej, kilkugodzinnej podróży pociągiem.


Reasumując, jest to świetna propozycja literatury młodzieżowej, niebanalni bohaterowie, intrygująca fabuła i wszechobecna tajemnica. Pomimo całego niebezpieczeństwa Praskiej Szkoły Lalkarzy aż chce się wskoczyć na granicę światów i przejść się ciasnymi praskimi uliczkami w oczekiwaniu na nieznane. Ja też czekam, na kolejne książki serii. Dajcie się wciągnąć!

sobota, 8 października 2016

Tom Hillenbrand - “Diabelski owoc”


Tom Hillenbrand - “Diabelski owoc”

Pierwotna wersja tej recenzji pojawiła się na blogu Pojedzone, gdzie również można przeczytać inne moje recenzje… restauracji ;)

Zabawna rzecz. Kolega dostał informację o “kryminale kulinarnym” i czy nie chciałabym go zrecenzować. Po wstępnym nabijaniu się z tej dziwacznej mieszanki stwierdziłam, że może jednak warto spróbować.



Głównym bohaterem powieści jest kucharz Xavier Kieffer, właściciel restauracji “Deux Eglises” w Luksemburgu. Choć w czasach młodości zapowiadał się na świetnego szefa kuchni najbardziej wykwintnych restauracji, skupił się na kuchni regionalnej. Akcja zaczyna się, gdy to w jego restauracji w niewyjaśnionych okolicznościach umiera znany krytyk kulinarny przewodnika Michelin Gabin. Podejrzenie pada oczywiście na naszego bohatera, który desperacko stara się odszukać prawdę.

Wydanie samo w sobie przypadło mi do gustu, miękka oprawa, przyjemna dla oka okładka z tytułowym “diabelskim owocem”. Tłumaczenie z niemieckiego oryginału czyta się płynnie i bez językowych zgrzytów. Niestety dużą bolączką tłumaczenia są oryginalne nazwy dań oraz metod wykorzystywanych w ich przygotowaniu. Zamiast standardowych przypisów na dole strony, redakcja zdecydowała się na przygotowanie słowniczka wszystkich obcych nazw własnych na końcu książki. Nie powiem - zabieg ten jest mocno na plus, gdy chce się mieć wszystko zgrupowane w jednym miejscu, ale dla mnie osobiście było to strasznie męczące. Zamiast skupiać się na fabule, wertowałam kartki, żeby znaleźć to czy tamto tłumaczenie, bo nie miałam pojęcia o czym czytam. Wytrzymałam tak zaledwie kilka stron, później rzuciłam te nazwy w diabły. To, czy czytałam aktualnie o zającu czy o zupie nie miało wpływu na fabułę, więc nie chciało mi się męczyć. Reasumując: słowniczek bardzo na tak, ale niech powrócą przypisy, żeby mieć takie informacje pod ręką.



Jak już jesteśmy przy fabule, to trzeba przyznać, że nie jest specjalnie wymyślna. Mamy jeden główny wątek, który kręci się wokół tajemniczych śmierci/zaginięć kulinarnych szych i nie trzeba być geniuszem, żeby stwierdzić, że winny temu wszystkiemu jest tytułowy “diabelski owoc”. Gdzieś próbuje się wcisnąć informacje o przeszłości Kieffera, ale są one zdawkowe i sama pogubiłam się w chronologii. Sam główny bohater gubił się ile lat spędził jako uczeń. Chyba, że był to zabieg celowy, a brakujące puzzle układanki pojawią się w kolejnych częściach cyklu. Nie mogę jednak powiedzieć, że książka była nudna. Fabuła miała wolniejsze momenty, ale akcja dość szybko się rozwinęła i biegła wartko. Może brakowało nagłych zwrotów akcji i zaskoczeń, ale mniej-więcej do zakończenia czytało się całkiem przyjemnie. Ostatnie kilka stron były dla mnie dość toporne, zakończenie intrygi wydawało mi się wręcz komiczne.

No dobrze, kryminał mamy, ale co z częścią kulinarną? Cała akcja dzieje się w światku restauracyjnym, a główny bohater jest kucharzem, mamy sporo odniesień do kuchni luksemburskiej i różnych technik wykorzystywanych przez profesjonalnych kucharzy. Dodatkowo autor uchylił rąbka tajemnicy jak wygląda praca hiszpańskiej wersji Ramsay’a czy Gesslerowej, a poza tym co knują wielkie koncerny garmażeryjne. Kosmos. Brakowało mi bardziej rozbudowanych opisów dań, tak żeby zaczęły działać na zmysły. Niestety, ani razu ślinka mi nie poleciała.

Moim największym zarzutem do książki są słabo nakreślone sylwetki bohaterów. Opisy postaci są bardzo skromne i bardziej skupiały się na opisach ubrań niż samych postaci. Wygląd, wyglądem, ale z charakterami nie jest lepiej. Cały czas śledzimy losy jednego bohatera, a ja jakoś nie poczułam z nim żadnego powiązania, nici sympatii. Jest charakterową ciapą. Z innymi bohaterami nie jest lepiej, mamy silną i niezależną kobietę, przyjaciela z Rady Europejskiej, czepliwego policjanta, zakręconego naukowca i złego złego. Standard, aż do znudzenia. Zwłaszcza w głównym bohaterze brakuje mi wyrazu. Z biegiem fabuły dowiadujemy się coraz więcej o jego przeszłości, ale dalej nie ratuje to miałkości Kieffera.

Co trzeba przyznać - autor się postarał i nie mamy do czynienia z brednią naukową. Jednym z bohaterów jest karpolog (botanik specjalizujący się w owocach), który tłumaczy głównemu bohaterowi jak kuchnia działa na podłożu biochemicznym. Wyjaśnienia są łatwe w zrozumieniu dla laików. Wytłumaczenie tego jak działa percepcja smaku była wystarczająco szczegółowa. 



Reasumując, “Diabelski owoc” nie jest arcydziełem literatury współczesnej, nie jest tym bardziej wybitnym kryminałem. Spełnia jednak swoją rozrywkową misję, książkę czyta się łatwo i całkiem przyjemnie. Jestem ciekawa dalszej części cyklu. Polecam dla ciekawskich, również tych lubujących kuchnię. Mocne 6/10.

sobota, 1 października 2016

Poczytane


Każda historia ma swój początek. Nadeszła pora, aby podzielić się ze światem własnym spojrzeniem na literaturę.

Moja historia, jako czytelnika, jest żałośnie krótka, bo czego można się spodziewać po (niespełna) 25-latce? Nie czytam setek tomików w ciągu roku, a do tego nie mam wykształcenia kierunkowego, ba, jakikolwiek rozwój moich zdolności wykorzystywania języka ojczystego zakończył się wraz z ukończeniem liceum.

Można by zapytać dlaczego zaczynam coś, co z założenia nie ma sensu.

Bo lubię czytać. Powracam do książek, gdy tylko mam ku temu okazję. Dają mi wytchnienie od anglojęzycznych publikacji naukowych, które są moim chlebem powszednim.
Lubię wracać do klasyków literatury światowej, ale nie boję się nowych pozycji na rynku. Właśnie na nowinkach chciałabym się na tym blogu skupić.

Niezależnie od tematyki książki oczekuję od niej sensowności. Będąc biologiem zwracam dużą uwagę na poprawność takowych zagadnień, wykorzystywanych (o dziwo, gęsto!) przez autorów. Czepiam się i nie lubię jak robi się z czytelnika idioty.

Czas. Start!